Select

Widgets

21. Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej

By Marek Tomalik on 20 listopada 2023

Tak, weszliśmy w trzecią dekadę słynnego poza miasto i kraj festiwalu muzyki nie tylko jazzowej. Trzecią dekadę uruchamiła moc kobiet jazzu. Taki pomysł zrealizowała Ania Stańko, dyrektor artystyczna, co za tym idzie twórczyni programu, który tym roku skupił się na bandliderkach, instrumentalistkach i kompozytorkach.

O festiwalu mogę mówić i pisać długo i tylko dobrze. To dość szczególny festiwal w bogatym już gronie festiwali w skali kraju, a jest ich już ponad sto i ciągle przybywa. Ale jest to chyba jedyny w tym szerokim gronie festiwal „autorski” – najpierw prowadzony przez ikonę międzynarodowego jazzu Tomasza Stańko, który od 2003 do 2017 roku zapraszał swoich przyjaciół z najwyższej półki, często z nimi grał, a po odejściu 2018 roku w inny wymiar muzyki, festiwal zyskał jego imię, a opiekę nad dziełem przejęła córka Ania.

Zawsze, odkąd pamiętam, czyli mniej więcej od czwartej edycji, festiwal miał wyjątkowo wysoki poziom muzyczny, i to go wyróżniało, co zauważali zaproszeni muzycy i chętnie do Bielska-Białej wielokrotnie wracali. Trafiały się rzeczy trudniejsze w odbiorze, i takie spoza głównego nurtu jazzowego. Tu można się było nie tylko z jazzem oswoić, to była, i nadal jest, swoista akademia jazzu. Nawet jeśli coś było mniej dla mojego ucha, to zawsze trzymało ten wysoki, starannie wyselekcjonowany poziom artystyczny. Niezaprzeczalnie.

Po dwudziestu latach Jazzowej Jesieni możemy spodziewać się wielu dobrych rzeczy, i nadal zaskoczeń. Na przykład dużych orkiestr jazzowych, których trudno usłyszeć gdzie indziej, co miało miejsce w czwartek z udziałem 18-osobowej orkiestry Aleksandry Tomaszewskiej, ale i sceny eksperymentu. A eksperyment – jak mawiał Tomasz Stańko – oparty jest na potędze błędu, jest generatorem nowych, ożywczych treści. 

W piątek zagościł osobliwy duet. Kobieta i mężczyzna. Fred Frith to jedna z żyjących legend bezkompromisowej muzyki improwizowanej, gdzieś z obrzeża jazzu, może i nawet rocka, a nawet muzyki etno i rytmów iście tanecznych. Towarzyszyła mu co najmniej pokolenie młodsza Susana Santos Silva, która wędrowała – od orkiestry dętej, przez klasykę jazzu, muzykę klasyczną, i… ni z tego, ni z owego skręciła w uliczkę, w której dekadami był już zadomowiony Fred Frith, a której na imię wolna improwizacja. I szczerze na ten concert najbardziej czekałem i się nie zawiodłem. Stara dobra gwardia spod znaku pomysłów pod prądowych. Kłania się tutaj skojarzeniowo m.in. John Zorn i Bill Laswell. Co i jak można z gitary wydobyć, dobrze się przy tym bawić i jeszcze połączyć z brzmieniem trąbki. I to było extra.

Obiektywnie mogę pisać o pozostałych dniach z nie słabnącym entuzjazmem bo od 15 lat jestem weń czynnie zaangażowany, od 11-tu mając przyjemność zapowiadania kolejnych koncertów. Ale subiektywnie wspomnę jeszcze koncert Chelsea Carmichael Quartet, coś niby już znanego ale zarazem świeżego, ożywczego, zaskakującego i to po wielokroć, z gitarą wędrującą po obszarach sajko i ten przydymiony, tunelowy sound saksofonu Chelsea…  

Znamienne, że to właśnie w czasie 21 edycji festiwalu, konkretnie w piątek w samo południe, miasto pochowało swojego byłego prezydenta Jacka Krywulta, którego długoletnia kadencja niemal pokrywa  się z  początkami i trwaniem Jazzowej Jesieni, i który wielokrotnie otwierał festiwal. Niech zostanie w naszej pamięci ten dobry przyjaciel Jazzowej Jesieni…

Fot. Zuza Gąsiorowska, a tam m.in. Fred Frith 😉

Loading