Select

Widgets

Piaszczyste safari

By Marek Tomalik on 3 czerwca 2011

Wyspa Fraser to nie tylko piach… to skarby nieprzebrane, dziwy niepojęte…  To mozaika lasów tropikalnych, wydm piaszczystych, wrzosowisk, kryształowych jezior, bajecznie kolorowych klifów i …. surowego piękna.

 Wyspa Fraser zawdzięcza swą nazwę Elizie Fraser, nie wokalistce duetu Cocteau Twince (zwanej u nas często Fryzjerką), a żonie kapitana statku, który zatonął w 1836 roku niedaleko Rockhampton. Podczas próby szukania ratunku niewielka grupa rozbitków, w tym kapitan i jego żona, dotarli do wyspy zwanej wtedy Wielką Wyspą Piaszczystą. I tu wpadli w ręce Aborygenów. Eliza Fraser jako jedyna przeżyła pojmanie tubylców…
 

Strażnicy idylli

Podróżując po wschodnim wybrzeżu następny przystanek zaplanowaliśmy na urokliwej wyspie Fraser, około 1000 kilometrów na południe od wysp Whitsundays. Mijamy po drodze stolicę australijskiej trzciny cukrowej – Mackay. W Australii każde miasto ma swoje „naj”. Każde. Następny przystanek – Rockhampton – stolica australijskiego steku. Potem już nic nie pamiętam. Dopiero Hervey Bay, miejcse wypadowe na największą wyspę piaszczystą na świecie. O 2:00 w nocy kierowca budzi nas i wyrzuca w środku obcego, pogrążonego w śnie miasteczka. Sami, rozespani, bez pomysłu co dalej i dokąd. Nawet nie ma kogo zapytać o drogę, żywej duszy… A miały tu czekać hostelowe mikrobusy… Sciany przystanku autobusowego powyklejali reklamami moteli, kempingów i hosteli. Tylko w jednym z nich podnoszą słuchawkę. Zaspany głos oznajmia, że nie ma już miejsc. Kiedy zrezygnowani medytujemy, 200 metrów dalej pojawia się pierwszy samochód tej nocy. Policja.

Zatrzymują się koło przystanku i latarkami penetrują teren wokół supermarketu. Podbiegam do mundurowych, pytam o drogę i wracam na przystanek. Po upływie pięciu minut, ku naszemu zaskoczeniu, policyjna taksówka podjeżdża pod nasze plecaki i zapraszają nas do środka. Wysiadamy kilka kilometrów dalej, pod hostelem. Thank you. Bye, bye Police. Niestety nikt tu nie czeka na zbłąkanych nocnych Marków. Na drzwiach recepcji wisi ostrzeżenie: Nie dzwonić przed 7-mą rano i po 7-mej wieczorem. Jak na Australię, jest to bardzo egzotyczne podejście do klienta. Obchodzimy budynek dookoła i znajdujemy otwartą kuchnię. Decydujemy się wtargnąć. Jest ciepło i przytulnie. Przed wschodem słońca udajemy się na plażę i wracamy gdy hostel jest już otwarty. Wieczorem po nadrobieniu sennych zaległości rozpoznajemy możliwości dostania się na wyspę Fraser. Przestrogi życzliwych dotyczą rekinów, psów dingo, dzikich koni, pływów, soli i … piachu. Znaczy się, że idylla ma swoich strażników.

Królowa piasku
of6Największa wyspa piaszczysta na świecie ma 100 km długości i około 15 km szerokości. Rozciąga swe kształty południkowo, wzdłuż środkowej części wschodniego wybrzeża Australii. Ze względu na piaszczyste drogi dostępna jest wyłącznie samochodami z napędem na cztery koła. Toyota Landcruiser – królowa off the beaten tracks. Odbieramy ubezpieczony samochód + niezbędny sprzęt turystyczny, poczynając od namiotów, a kończąc na sztućcach; dodatkowo bilet na prom i opłacone biwakowanie na wyspie. Obecnie wyspa jest Mekką wędkarzy, a także tych co lubią piesze wycieczki w dzicz. Jest rajem szaleństwa z napędem na cztery koła. Gdzież indziej na świecie można sunąć bez przeszkód po plaży długości 123 km? Gdzie?Jest jednym z ulubionych miejsc w Australii dla rowerzystów,  motocyklistów i generalnie miłośników piękna natury. Tak! Ze względu na wielkość wyspy, jej niekomercyjny (jeszcze!) charakter i utrudnioną dostępność, tramp i motor nie wchodzą sobie w paradę, o ile sobie tego nie życzą.

Głową w dach
Wyruszamy o 6:30. Dodatkiem do szczegółowej mapy wyspy są tabele oceanicznych pływów. Wynajmujący przestrzega przed jazdą po słonej wodzie i związanej z tym korozją, a także radzi dobrze przestudiować czasy oceanicznych przypływów. Jeszcze zakupy żywności, alkoholi i prosto na prom.

Kilka kilometrów wodą i przybijamy do wyspy. Poza pomostem zjazdowym i drogą prowadzącą w bliżej nieokreślony busz, nie ma tu nic. Z zachodniego wybrzeża wyspy musimy przejechać na wschodnie. Droga wąska na jedno auto, grzęźniemy w piachu. Poruszamy się z zawrotną prędkością 10 km/h i na każdej dziurze głowami przebijamy dach. Razem z nami, a właściwie osobno, fruwają nieloty garnki i zakupy. Piaszczysty, miękki ale wyboisty trakt. Każdy może sprawdzić swoje umiejętności za kółkiem.
Piach wchodzi wszędzie, nawet tam, gdzie nie powinien…

Zwodzona autostrada
Po godzinnym Fraser Trophy docieramy do Central Station. Miejsce to przypomina pionierskie czasy zeszłego wieku. W drewnianych chatach umieszczono ekspozycje fotografii i map z czasów Elizy Fraser + opisy wyspiarskiej flory i fauny. Na zewnątrz wałęsają się dzikie i bezdomne psy dingo. Ze względu na wściekliznę lepiej unikać kontaktów z nimi. Nie drażnione raczej sporadycznie atakują człowieka. Mniejszy respekt czują przed dziećmi i tu zdarzają się dotkliwe pogryzienia. Brniemy w piachu dalej na wschód.

1Huk przewalających się fal przypomina, że za wydmą jest już otwarty Pacyfik, ocean gorący. Wreszcie osiągamy wschodnie wybrzeże wyspy. Plaża imponująca, jak autostrada. Równa i szeroka, miejscami do 100 metrów. W istocie w czasie odpływu wschodnia plaża stanowi główną arterię komunikacyjną wyspy. Piaszczystą autostradą można sunąć ponad 100 km/h. Zwolnić trzeba tylko w miejscach, gdzie plażę erodują okresowe strumienie. W porze suchej ich ilość nie przekracza 60, w deszczowej jest ich ponad 100 wzdłuż całego wschodniego wybrzeża wyspy. Gnamy teraz na północ, aby zdążyć przed przypływem i dojechać do miejsca, które wybraliśmy na pierwszy biwak. 99.9% podłoża wyspy stanowi piasek. Jeśli ktoś sądzi, że największa wyspa piaszczysta na świecie przypomina Saharę, bardzo się myli.

Tylko część wyspy zajmują wydmy, które bezlitośnie wdzierają się w przystojny, deszczowy las tropikalny, albo plantacje sosny. Wewnątrz wyspy znajdziemy całą paletę urokliwych słodkowodnych jezior… To jutro, a teraz szybko piachostradą, wzdłuż katedralnych, wyniosłych piaszczystych klifów (The Cathedrals), kolorowo rzeźbionych setkami lat przez deszcze i wichry. Wszystkie odcienie żółci, czerwonych brązów, Sjeny, wszystkie ziemiste barwy, ponad 70 różnych odcieni…
Piach wchodzi wszędzie, nawet tam, gdzie nie powinien…

Żelazny duch

of6Zatrzymujemy się obok Maheno, częściowo zanurzonego, inkrustowanego małżami wraka pięciotysięcznika. Miał dopłynąć do Japonii. Zaklęty przez cyklon w 1935 roku pozostał tu na wieczność. Codziennie wraz z pływami, żelazny duch, pojawia się i znika. Wkoło wyspy podobnych wraków spoczywa cała rozmaitość.
Potencjalnych śmiałków odstraszają jednak Szczęki. Wybrzeża wyspy Fraser, to jedno ze stuprocentowych miejsc występowania rekinów w Australii. Przestrzegają wszyscy. Dopiero teraz zauważam, że nikt się nie kąpie. Ryzykowne jest wejście nawet do wody wysokości kolan. Wiedzą o tym wędkarze, zanurzeni co najwyżej do kostek w oceanie. Bierze tu taaaka ryba (…) – leszcz, witlinek, płaszczka. Wydaje się całkiem realne, że obserwowane ze skalistej Głowy Indianina cienie w wodzie należą do oceanicznych bandytów. Postanowiłem nie sprawdzać z bliska. Przy odrobinie szczęścia można także podpatrzyć igraszki delfinów, waleni, a nawet żółwi…

Zastrzyk alkoholu
Ci z wędkami są znakomicie zorganizowani. Przyjeżdżają na wyspę z całymi rodzinami i lodówkami, zasilanymi przenośnymi generatorami prądu. W lodówkach trzymają złowione ryby. Resztę miejsca zajmuje piwo. Krążą miejscowe opowieści, że wędkarze przybywający na wyspę szczepią się alkoholem na wielką rybę. Pozostali mają szansę tylko na kilkucalowe drobiazgi.

10 km dalej przekraczamy granicę Wielkiego Piaszczystego Parku Narodowego. Wjeżdżamy w głąb wyspy, zdążyliśmy. Za pół godziny Pacyfik, odwieczny strażnik zamyka piaszczystą autostradę. Słońce powoli chyli się ku zachodowi. Niejeden pojazd 4WD zabrał zachłanny ocean w czasie przypływu. Ostatnie spóźnione auta, muskane srebrnymi, coraz bliższymi klifom falami, pędzą ku północy, szukając schronienia we wnętrzu piaskowego k-raju. Jeszcze chwilę i już pozamiatane. Tylko piaszczysty klif i bezmiar oceanu. Jutro zanim wstaniemy autostrada będzie na nowo czynna. I pomyśleć, że tak codziennie, oceany czasu…
Pierwszy biwak. Ziemniaczki i mięsko z patelni smakują lepiej niż u mamy.
I piwka jest w bród, od Pragi po York…. jak w piosence Brechta. .

Szampańskie baseny

1W Australii są tysiące pięknych, urokliwych miejsc, subtelnie utkanych milionami lat przez matkę naturę, nie zniszczonych jeszcze przez człowieka. Podróżując po piątym kontynencie, często zwracamy uwagę na romantyczne nazwy tych uroczysk: Zatoka Lampki Wina, Plaża Białego Nieba, i inne. Zaraz po śniadaniu ruszamy do Champagne Pools, Szampańskich Baseników. Mała zatoka, odcięta od otwartego oceanu fasadą bazaltowych skał. To przez te skały sączy się oceaniczny szampan, spienione fale co rusz uderzają rytmicznie o bazalt i rozbryzgują z łoskotem. Nie tylko ja odbieram to miejsce szalenie zmysłowo. Tuż obok … Adam i Ewa, jak ich Pan Bóg stworzył. Rajskie igraszki… Są bezpieczni, rekin przez skały ich nie spłoszy. Trudno nie kochać tu życia, nie pogrążyć się w hedonizmie…

Nieco w głąb wyspy, w tropikalnym lesie znajduje się słodkowodne jeziorko. „Wabi” się Wabby. Od strony wschodniej zamyka je stroma wydma piaszczysta. Jesteśmy na jej szczycie. Kto pierwszy poruszając się na brzuchu sięgnie szmaragdowej wody jeziorka, dziś nie zmywa naczyń. Start. Beztroskim zabawom nie ma końca, żal mi tylko Amerykanek, że porysują swoje klejnoty, obnażone zupełnie przed bezwstydnym słońcem.
Piach wchodzi wszędzie, nawet tam, gzie nie powinien…

Strzał z kopyta
Na godzinę przed zachodem wracamy do samochodu i spieszymy na południe, by zjechać dziś jak najniżej. Przypływ zaczął się już na dobre i starannie musimy wybierać skrawki plaży pozostawione przez ocean. Zatrzymujemy wóz gdy na plażę wychodzą dzikie konie, zwane tutaj brambi. Wydają się bardzo przyjazne. Chętnie częstują się naszymi jabłkami.

of6W momencie kiedy jednego głaszczę po grzywie, drugi zza moich pleców niespodziewanie dobywa kopyt i robi z nich użytek w miejscu, na którym nie mogę siedzieć przez następne cztery dni. Wrażenie potworne, tym gorsze, że nieoczekiwane. Salwuję się ucieczką do auta. Wszystko trwa sekundy. Reszta załogi powyginana ze śmiechu także w popłochu wskakuje do środka.
Sen na brzuchu przy hałasie fal. Księżyc w pełni srebrną smugą odbija rytmy tafli. Wielkie ryby drżą w oceanie. Piękno wyspy Fraser ma ostre kontury i pełne mocy, osobliwe kolory; nie jest przyjazne, kojące; człowiek jest tu ciągle gościem, nie panem.

Herbatka na Saharze
Zwijamy biwak zaraz po odpływie. Ocean zapomniał zabrać z plaży wiele jadowitych meduz, które niejednego dotkliwie poparzyły. Jedziemy znowu w głąb wyspy, nad jezioro Mc Kanzie. Kolejna perła Fraser Island. Zewsząd otoczone zaczarowanym lasem deszczowym, plaże zdobione śnieżnobiałym piaskiem, kolejne senne marzenie, tym razem w kolorze herbaty…

Do dziś w obiektywie ulubionego aparatu fotograficznego chrzęści piach.

Marek Tomalik

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Loading